czwartek, 30 sierpnia 2007

co autor miał na myśli...


Dzięki Wisienko, że zawitałaś na tą stronkę. Miło mi bardzo. A że zostawiłaś komentarz jest mi jeszcze bardziej miło. roza

Zainspirowałaś mnie do napisania komentarza do Twojego komentarza papa,

Chodzi mi o pewną ogólną zasadę, która może być niebezpieczna. Chodzi mi o te warstwy "historyczną" i "duchową"). Szczerze mówiąc, to nie wierzę w istnienie warstwy "duchowej". Oczywiście już śpieszę wyjasnić, cóż ta bluźniercza myśl oznacza.

Tak naprawdę to o czym piszesz, to nie jest warstwa duchowa, ale tzw. alegoryzacja - stary problem Kościola. Problem z alegoryzacją polega na tym, ze nie zna ona granic. Alegoryzacja pozwala z dowolnej wypowiedzi zrobić dowolną inną, ponieważ nie kieruje się ona żadnymi regułami, a jedynie skojarzeniemi i to nie koniecznie nawet zgodnymi z intencją autora wypowiedzi. Faktycznie jedyną granicą alegoryzacji jest wyobraźnia czytelnika. Co byś np. powiedziała, gdybym jako komentarz do twojego tekstu napisał, że teraz zrozumiałem twoje preferencje polityczne, bo tak naprawdę to rozumiem, że faktycznie chodziło ci o to, że w obecnych szkołach odgórnie należy zrobić porządki i usunąć z nich wszystkich łysych nauczycieli a ich miejsce powołać nowych z włosami.

Gdybym powiedział, że naprawdę uważam, że o to ci chodziło, pewnie być mnie wyśmiała. I słusznie. A, co by pomyślał Jozue o twoim komentarzu do jego księgi? Pewnie by powiedział, myśl wprawdzie pobożna, ale mi w ogóle o to nie chodziło.

Wierzę, że ważniejsze jest to, co chciał powiedzieć Jozue natchniony Duchem Bożym niż to, co ja sobie pod jego wpływem wyobrażam.

Wierzę w istnienie warsty dydaktycznej, ta jednak wynika z historycznej warstwy tekstu. Jeżeli nie poznamy warstwy historycznej, wnioski będą nie zgodne z tym, o co chodziło autorowi. Innymi słowy, dlaczego Bóg chciał, byśmy czytali dzisiaj tę księgę. Co jest w niej takiego, że warto ją przeczytać? Czy chodzi o samo wydarzenie? Oczywiście również i o nie. Ale to wydarzenie czegoś ma nas nauczyć. Jest ilustracją tego, jacy są ludzie, jaki jest Bóg. To, co się wydarzyło w tamtym czasie daje nam pewien obraz Boga, jak działa, jaki jest Jego stosunek do jego dzieci, do grzechu, itd. Ale również jest ona obrazem tego, w jaki sposób lud Boży podchodzi do problemów w swoim życiu. Jak radzą sobie z grzchem? Jak wygląda ich posłuszeńśtwo? Jaki wpływ na ich przyszłość mają decyzje podejmowane teraz i które decyzje? Takich pytań, które można zadawać jest całe mnóstwo. W ten, z grubsza, sposób poznajemy tę warstwę dydaktyczną.

Obawiam się, że alegoryzując bardzo łatwo możemy:
1. zejśc na manowce, albo
2. rozminąć się z tym, czego Bóg faktycznie chciał nas nauczyć.

Oczywiście Twoj wnioski były biblijne, ale zauważ, że aby móc je wyciągnąć musiałaś najpiew przeczytać inne fragmenty insterpretując je w sposób naturalny (a nie alegoryczny). Jakie jednak będą wnioski człowieka, który nigdy nie czytał np. Ewangelii? Albo człowieka, który zna tylko Koran czy jakieś inne księgi uważane za
święte? Tak naprawdę za pomocą alegoryzacji można udowodnić wszystko, a to nie wróży nic dobrego

Ludzie to nie drzewa


Kiedy tak czytałem księgę Jozuego zwrócił moją uwagę fakt, że ci wszyscy ludzie, wszystkie narody, jakie pojawiają się NIE są jak drzewamyśli. Oczywiście wszyscy to wiemy. Chodzi mi jednak o to, ze drzewa po prostu są i rosną. Człowiek nie tylko jest i rośnie (choć na starość zaczyna się kurczyć), ale również dokonuje ciągłego wartościowania otaczającego go świata. Wartościuje ludzi. Mówi, że ten jest dobry, bo pomaga innym, a tamten zły, bo myśli tylko o sobie. Wartościuje czyny (bądź intencje) mówiąc np., że zabranie sąsiadowi kury jest złe buuu(szczególnie jeżeli ma się swoje), ale naniesienie chorej sąsiadce wody ze studni jest dobreroza.

Obserwacja o tyle prosta, że wszyscy się z tym zgadzamy. Nawet jeżeli ktoś postąpi inaczej niż w podanych przykładach spotyka się z powszechną dezaprobatą, otrzymuje reprymendę a czasem nawet karę. Skąd taka zgodność?

Prawo moralne, które każe nam wartościować nie jest przecież czymś materialnym, a jednak jego istnienie jest dla nas tak samo oczywiste jak istnienie strumienia z wodą, bez której nie da się żyć.

Prawa moralne są jak prawa fizyki czy logiki, które ciągle odkrywamy a ich ignorowanie w bliższej lub dalszej perspektywie źle się kończy. Nie są one jak prawa o ruchu drogowym, w którym nie ma znaczenia, czy jeździmy po prawej czy po lewej stronie - tylko trzeba się umówić. I chociaż w kraju obok mogą jeździć po stronie przeciwnej, w niczym to im nie przeszkadza. Praw moralnego nie da się
tak potraktować.


Trudno wyobrazić sobie społeczeństwo w którym nie szacunek do rodziców, ale ich okradanie jest uważane za cnotę. A na polu walki bohaterem nie jest ten, kto wykazuje się mądrością i odwagą lecz ten, kto zdradza swoich przyjaciół. Oczywiście mogą pojawiać się pewne wariacje tego prawda, to jenak truno wybrazić sobie prawo, które będzie zupełnie różne o tego, które intuicyjnie uznajemy. Choć na przykład w różnych społeczeństwach różne były koncepcje na temat tego, ile można mieć żon, to jednak w żadnym nie można było mieć każdej.gniew

Tłumaczenie tego w taki sposób, że społeczeństwa na przestrzeni czasu nauczyły się takich zasad współżycia jest tak samo nierozsądne, jak twierdzenie, że po rozbiciu się statku marynarze nauczyli się pływać, bo inaczej by się potopili. Sądzę, że dużo rozsądniejsze jest uznanie, że uratowali się dzięki temu, że umieli pływać. Podobnie z człowiekiem i prawem moralnym, gdyby to prawo nie było powszechnie znane nie potrafilibyśmy zgodzić się nawet co do tego, że człowiek który obcina główkę dziecku sąsiada dlatego, że znowu płacze robi źle i że ma to inną wartość moralną niż wyrwanie z grządki chwastu.

Alegoryzacja - błogosławieństwo czy przekleństwo?


Komentarz Wisienki do mojego komentarza do jej komentarza zachęcił mnie do napisania czegoś więcej na temat alegoryzacji. (Wybacz wisienko, że nie odpisuję bezpośrednio pod Twoim postem, ale pomyślałem, że temat jest na tyle żywotny, że warto go wyciągnąć na „światło dzienne”)

Czy alegoryzacja to błogosławieństwo czy przekleństwo?

Sądzę, ze to drugie. Ale po kolei.

Najpierw chciałbym zaznaczyć, że to, co piszę nie jest wyciąganiem wniosków z tego, co napisała Wisienka w swoim poście, ale z tego, co działo się w historii kościoła. Innymi słowy chciałbym odnieść się do pewnej zasady a nie pojedynczego zjawisku. Łatwo jest znaleźć w historii jakieś „pozytywne przykłady” alegoryzowania biblijnych tekstów narracyjnych. Nie o to jednak chodzi. Chodzi o pewna zasadę, która uznana za słuszną w istocie jest zaproszeniem diabła na ucztę, na której w pewnym momencie zagra on pierwsze skrzypce. Oczywiście – jak to z diabłem bywa – na początku będzie grał ładnie tak, by wszyscy byli z jego muzyki zadowoleni, ale z czasem jego muzyka staje się przygrywaniem do jakiegoś szalonego tańca, którego nie sposób przerwać.

Co mam na myśli? Jest takie przysłowie: „nawet ślepej kurze trafi się ziarno”. Przypadek nie może być regułą. To, ze ślepa kura trafiła na ziarno nie oznacza, że kurom nie potrzebne są oczy. A to waśnie czyni alegoryzacja – oczywiście w przenośnym sensie. Chodzi o to, z alegoryzacja obcina język autorowi wypowiedzi, tzn. albo w ogóle nie pozwala mu powiedzieć tego, co chciał, albo do tego, co powiedział dodaje coś czego nie zamierzał powiedzieć.

Znane są z historii przykłady, kiedy ktoś interpretował liczbę sług Abrahama składającą się z jakiś cyfr, w taki sposób, że każda wskazywała na jakąś ważną prawdę teologiczną. Czy rzeczywiście Mojżesz podając taką cyfrę chciał ukryć w niej pewną tajemnicę dotyczącą Boga? Czy możemy wyobraźnię autora takich interpretacji traktować tak samo poważnie, jak Słowo Boże? Czy to możliwe, że Bóg chciał nam coś przekazać, ale zrobił to w takza kamuflowany sposób, że tylko ludzie obdarzenie nad wyraz wybujałą wyobraźnią potrafią odkryć tę tajemnicę? Czy nie powinniśmy raczej uznać, że kiedy Bóg będzie chciał przemówić do swojego stworzenia, to zrobi to w języku dla nich zrozumiałym – tak jak to zrobił posyłając do nas swojego Syna w postaci ludzkiej? Nie przemówił do nas językiem jakim porozumiewa się z aniołami, ale językiem, którym my porozumiewamy się ze sobą. Oczywiście rzeczywistość, którą język ten miałby opisać jest daleko inna od naszej jednak rozwiązaniem nie jest alegoryzowanie przez nas tekstów Pisma - co jeszcze bardziej proces porozumiewania się zaciemnia - ale używanie przez autorów Pisma języka metaforycznego. Istotą metafor jest wyrażenie pewnej prawdy w sposób możliwie najbardziej komunikatywny i sugestywny, przemawiający do wyobraźni słuchacza. Alegoryzacja to nadawanie tekstom nowego, własnego znaczenie, którego autor nigdy nie miał na myśli a tym bardziej nie zamierzał go przekazywać. Używając metafory można powiedzieć człowiekowi, który nigdy nie widział, ani nie słyszało o lodzie, że „lód jest jak kruchy, przeźroczysty kamień, który na słońcu zamienia się w wodę”. Natomiast alegoryzowanie jest następnym etapem w procesie komunikacji. Alegoryzowanie jest jednym ze sposobów interpretacji tej wypowiedzi np. w taki sposób: „wszyscy bezbożni, kiedy objawi się Chrystus zostaną zgładzeni a cała odwaga stopnieje w nich”. Prawda jednak jest taka, że mówiąc o lodzie mówiącemu chodziło o lód i nic więcej. Dopatrywanie się w tej wypowiedzi czegokolwiek innego jest gwałtem dokonanym na autorze.

Fundamentalne pytanie, jakie pojawia się w tym kontekście jest takie: Czy kiedy Duch Święty przemawiając przez natchnionych proroków czy apostołów, mówił do nas tak byśmy mogli to zrozumieć czy tak, byśmy tego niezrozumiali. Sądzę, ze proste zasady logiki każą nam wyciągnąć wniosek, że skoro przemówił to nie po to by coś ukryć, ale by coś objawić. Inaczej po co w ogóle miałby mówić.

Ważne byśmy zrozumieli, że nie mówią tutaj o alegorii, jako jednej z figur stylistycznych, ale o alegoryzacji tj. naszej, bardzo swobodnej interpretacji tekstów. Alegoriami posługiwał się Jezus i apostołowie i inni bohaterowie Pisma. Jako natchnieni przez Boga „pośrednicy” Jego Słowa mogli tak robić. Jeżeli jednak my posługujemy się alegoryzacją jako metodą interpretacji tego Słowa stąpamy po bardzo cienkim lodzie. Nie chodzi o to, że wnioski wyciągane w alegoryzacji są złe. Cały problem polega na tym, ze czasem te wnioski są zgodne z resztą nauczania Pisma. Gdyby były zawsze złe od razu wszyscy by się zorientowali z czym mają do czynienia. Z alegoryzacją jest tak jak z samochodem, który psuje się tylko w trasie, a kiedy wybieramy się do mechanika, to akurat wszystko jest OK. Alegoryczny wniosek, jaki wyciągnąłem z wyjaśnienia, czym jest lód jest biblijny. Jednak nic nie uprawnia mnie do wyciągania takiego wniosku z tej właśnie wypowiedzi. Co w sytuacji, kiedy ktoś powiedział by, że ta wypowiedź o lodzie oznacza, że „któregoś dnia powstanie religia, która będzie jak Słońce, a jej blask sprawi, że wszystkie inne religie zginą i już nigdy ich nie będzie”. Na jakiej podstawi możemy powiedzieć, czy któraś z tych wypowiedzi jest fałszywa, albo prawdziwa? Jedyną odpowiedzą na to pytanie jest zapytanie autora wypowiedzi o to, co chciał powiedzieć. I takie też jest nasze zadanie, kiedy interpretujemy Biblię. Zawsze mysim konfrontować naszą interpretację z resztą nauczania Pisma. W takiej jednak sytuacji należy postawić sobie jeszcze inne pytanie: „Co w takiej sytuacji będziemy ze sobą konfrontowali? Alegoryczną interpretację z czym? Oczywiście z Biblią! Ale jaką jej interpretacją? Też alegoryczną, czy normalną, gramatyczną? Jeżeli alegoryczną to mamy do czynienia z absurdem, w którym jeden szaman ma powiedzieć, czy drugi szaman jest dobry czy zły. Możemy oczywiście powiedzieć, ze będziemy konfrontowali ze sobą alegoryzację i jasny, prosty wykład innych fragmentów Pisma. Jednak w takiej sytuacji rodzi się pytanie, po co zatem w ogóle posługiwać się alegoryzacją, która czasem jest prawdziwa, a czasem fałszywa a ostatecznie i tak trzeba ją skonfrontować z niealegoryczną interpretacją. To jak w fabryce linijek powiedzieć pracownikom: „możecie długość produkowanych linijek ustalać na podstawie odległości między małym palcem i kciukiem dłoni. Na końcu i tak wszystkie będziemy porównywać z wzorcową linijką przysłaną nam przez właściciela.” Czy nie lepiej od razu wszystkie linijki przymierzać wg tego jednego pewnego wzorca? Oczywiście, że tak! Czy to jednak znaczy, że wszystkie linijki zrobione "na oko" będą miały złą długość? Problem polega właśnie na tym, że czasem komuś uda się trafić z wymiarem. A wtedy ktoś powie, oto człowiek, z którego należy brać przykład! Co jednak jeżeli ten człowiek urośnie, albo straci palec? Bez wzorca się nie obejdzie!